Zimą nad zimne morze!
Bardzo lubię jeździć pociągami. Te momenty, kiedy
słońce wpada przez szybę, chwilami oślepia i sprawie, że muszę odwrócić
głowę i boleśnie zmrużyć oczy. Kiedy czytając książkę na chwilę oderwę wzrok od
kartek papieru i znajdę na mijanym polu stado saren, które spokojnie pasą się
na łące nie zwracając uwagi na metalowe skrzynki sunące po torach, które wiozą
ludzi z punktu A do punktu B.
-Gdzie Cię znowu wywiało? Brrr aż mi się zimno
zrobiło. Zimą nad zimne morze- przeczytałam siedząc w pociągu do Sopotu,
jadąc nad polskie morze w zimie. I cieszyłam się jak dziecko, że po tylu latach
zobaczę znowu Sopot i po raz pierwszy Gdańsk. Już sama świadomość tego, że za
jakiś czas znajdę w nowym miejscu zawsze sprawia, że czuje lekkie zdenerwowanie
z ekscytacji i niecierpliwości.
Nad sobą usłyszałam głos konduktora, który zapowiadał
naszą stację. Inna architektura już na dworcu zapowiadała, że jesteśmy w części
Polski, budowalnej w całkiem odmienny sposób i rządzonej przez ostatnie dekady
inną polityką niż wschodnia część kraju. Wszechobecna ruda cegłówka pięknie
podkreślała szpiczaste dachy, a drewniane balkony dobudowane do niektórych
kamienic sprawiły, że zaczęłam chcieć zamieszkać w pokoju z taką dobudówką.
Szybkie zameldowanie w królewskiej dzielnicy i jazda
na miasto. Gdzie można by skierować pierwsze kroki w Sopocie jeśli nie na molo.
Wiatr siekał każdy odsłonięty kawałeczek skóry, która była na niego wystawiona,
czyli samą twarz, co i tak
wydawało się zbytnią demonstracją.
Molo powitało nas tłumem bawiącym tu chyba zawsze,
niezależnie od pory roku czy pogody.
Długie przejście w głąb morza, skrzeczące mewy i łabędzie łase na każdy
kęs pieczywa, które turyści noszą ze sobą żeby karmić łakome ptaki, niewielkie
fale, spokój morza, które wygląda
niesamowicie o każdej porze roku, ale w chłodne dni, kiedy ogromna fala
turystów jest chociaż minimalnie zredukowana, spacer jego brzegiem jest czystą
przyjemnością.
Krótki spacer na styku piaszczystego lądu z początkiem
wielkiej wody i ruszamy na Monciak sprawdzić ile Sopot może nam zaoferować.
Metrowe zapiekanki, krzywy domek i niezliczona ilość knajpek z lokalnymi
przysmakami. Sopot to towarzyskie centrum trójmiasta i absolutny must see/must
go dla miłośników tańców i spotkań przy kuflu zimnego piwa czy (o tej porze
roku) grzanego wina.
Gdańsk powitał nas Bazyliką Mariacką Wniebowzięcia
Najświętszej Maryi Panny. Jej ogrom wbrew pozorom nie przytłaczał. Napawał
spokojem i duchem, którego czuli nawet nieuczestniczący w trwającym
nabożeństwie. Wszyscy z szacunku zachowywali się wyjątkowo cicho przekroczywszy
prób kościoła. Białe mury wzbudzały przekonanie, że budynek musiał ucierpieć
podczas wojny, a Ci którzy go odbudowywali nie potrafili odtworzyć zniszczonych
ścian. Na szczęście zachowało się bardzo wiele cennych śladów przeszłości-
starych ołtarzy, obrazów czy figur, które swoje powstanie zawdzięczają XVI, XV
czy nawet XIV-wieczny artystom.
Bazylika była świetnym wstępem do dalszej wycieczki,
której kolejne kroki postawiliśmy w barze mlecznym. Spacer na rześkim powietrzu
i wszechobecny zapach świeżo wypiekanych gofrów skutecznie zaostrzyły apetyt. W
końcu trzeba mieć siłę do włóczenia się cały dzień po nowych miejscach. Bar
mleczny Neptun- idziemy! W końcu nazwa zobowiązuje, a stąd można już ruszyć
prosto pod kolejnego Neptuna- wizytówkę miasta. W drodze obserwowałam ostre
słońce, które na fasadach starych kamienic rysuje wyraźne cienie budynków z
naprzeciwka. Ozdoba gdańskiego rynku, mityczny bóg wód, chmur i deszczu, Neptun
wygląda groźnie schowany w cieniu
rzucanym przez Dwór Artusa.
Chwile się pokręcimy i ruszamy dalej poznawać cuda
pomorza. Chodząc wśród rzeki ludzi warto czasem zboczyć z drogi żeby móc
podziwiać niesamowitą barokową architekture stworzoną setki lat temu przez
mieszkańców miasta. Bogato zdobione drzwi wejściowe, rynny i różnego rodzaju
odpływy deszczówki w kształcie ryb są tu dosłownie wszędzie.
Nad
Motławą trafiliśmy na plac budowy. Powstające tam "kamienice" są
nowoczesne jednak ich kształty i fasady zachowane są w takiej formie jak
zabytkowi sąsiedzi znad drugiego brzegu rzeki. Idąc wzdłuż rzeki musieliśmy
przejść przez żurawia- zabytkowy dźwig portowy, który stoi tu od połowy XV wieku.
Obecnie jest największym i najstarszym zachowanym dźwigiem portowym
średniowiecznej Europy. Jeszcze krótki rzut okiem na drugi brzeg i
wracamy pożegnać się z morzem. Dzień kończy długi spacer sopocką plażą. Szkoda,
że tak szybko minęły te dwa dni. Już nie mogę doczekać się
kolejnego wyjazdu.
Buźka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz