poniedziałek, 1 kwietnia 2019


Zimą nad zimne morze!



Bardzo lubię jeździć pociągami. Te momenty, kiedy słońce wpada przez szybę, chwilami oślepia i sprawie, że muszę odwrócić głowę i boleśnie zmrużyć oczy. Kiedy czytając książkę na chwilę oderwę wzrok od kartek papieru i znajdę na mijanym polu stado saren, które spokojnie pasą się na łące nie zwracając uwagi na metalowe skrzynki sunące po torach, które wiozą ludzi z punktu A do punktu B.

-Gdzie Cię znowu wywiało? Brrr aż mi się zimno zrobiło. Zimą nad zimne morze- przeczytałam siedząc w pociągu do Sopotu, jadąc nad polskie morze w zimie. I cieszyłam się jak dziecko, że po tylu latach zobaczę znowu Sopot i po raz pierwszy Gdańsk. Już sama świadomość tego, że za jakiś czas znajdę w nowym miejscu zawsze sprawia, że czuje lekkie zdenerwowanie z ekscytacji i niecierpliwości.

Nad sobą usłyszałam głos konduktora, który zapowiadał naszą stację. Inna architektura już na dworcu zapowiadała, że jesteśmy w części Polski, budowalnej w całkiem odmienny sposób i rządzonej przez ostatnie dekady inną polityką niż wschodnia część kraju. Wszechobecna ruda cegłówka pięknie podkreślała szpiczaste dachy, a drewniane balkony dobudowane do niektórych kamienic sprawiły, że zaczęłam chcieć zamieszkać w pokoju z taką dobudówką.

Szybkie zameldowanie w królewskiej dzielnicy i jazda na miasto. Gdzie można by skierować pierwsze kroki w Sopocie jeśli nie na molo. Wiatr siekał każdy odsłonięty kawałeczek skóry, która była na niego wystawiona, czyli samą twarz, co i tak wydawało się zbytnią demonstracją.

Molo powitało nas tłumem bawiącym tu chyba zawsze, niezależnie od pory roku czy pogody.  Długie przejście w głąb morza, skrzeczące mewy i łabędzie łase na każdy kęs pieczywa, które turyści noszą ze sobą żeby karmić łakome ptaki, niewielkie fale, spokój morza, które wygląda niesamowicie o każdej porze roku, ale w chłodne dni, kiedy ogromna fala turystów jest chociaż minimalnie zredukowana, spacer jego brzegiem jest czystą przyjemnością.

Krótki spacer na styku piaszczystego lądu z początkiem wielkiej wody i ruszamy na Monciak sprawdzić ile Sopot może nam zaoferować. Metrowe zapiekanki, krzywy domek i niezliczona ilość knajpek z lokalnymi przysmakami. Sopot to towarzyskie centrum trójmiasta i absolutny must see/must go dla miłośników tańców i spotkań przy kuflu zimnego piwa czy (o tej porze roku) grzanego wina.

Gdańsk powitał nas Bazyliką Mariacką Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Jej ogrom wbrew pozorom nie przytłaczał. Napawał spokojem i duchem, którego czuli nawet nieuczestniczący w trwającym nabożeństwie. Wszyscy z szacunku zachowywali się wyjątkowo cicho przekroczywszy prób kościoła. Białe mury wzbudzały przekonanie, że budynek musiał ucierpieć podczas wojny, a Ci którzy go odbudowywali nie potrafili odtworzyć zniszczonych ścian. Na szczęście zachowało się bardzo wiele cennych śladów przeszłości- starych ołtarzy, obrazów czy figur, które swoje powstanie zawdzięczają XVI, XV czy nawet XIV-wieczny artystom.

Bazylika była świetnym wstępem do dalszej wycieczki, której kolejne kroki postawiliśmy w barze mlecznym. Spacer na rześkim powietrzu i wszechobecny zapach świeżo wypiekanych gofrów skutecznie zaostrzyły apetyt. W końcu trzeba mieć siłę do włóczenia się cały dzień po nowych miejscach. Bar mleczny Neptun- idziemy! W końcu nazwa zobowiązuje, a stąd można już ruszyć prosto pod kolejnego Neptuna- wizytówkę miasta. W drodze obserwowałam ostre słońce, które na fasadach starych kamienic rysuje wyraźne cienie budynków z naprzeciwka. Ozdoba gdańskiego rynku, mityczny bóg wód, chmur i deszczu, Neptun wygląda groźnie  schowany w cieniu rzucanym przez Dwór Artusa. Chwile się pokręcimy i ruszamy dalej poznawać cuda pomorza. Chodząc wśród rzeki ludzi warto czasem zboczyć z drogi żeby móc podziwiać niesamowitą barokową architekture stworzoną setki lat temu przez mieszkańców miasta. Bogato zdobione drzwi wejściowe, rynny i różnego rodzaju odpływy deszczówki w kształcie ryb są tu dosłownie wszędzie.

Nad Motławą trafiliśmy na plac budowy. Powstające tam "kamienice" są nowoczesne jednak ich kształty i fasady zachowane są w takiej formie jak zabytkowi sąsiedzi znad drugiego brzegu rzeki. Idąc wzdłuż rzeki musieliśmy przejść przez żurawia- zabytkowy dźwig portowy, który stoi tu od połowy XV wieku. Obecnie jest największym i najstarszym zachowanym dźwigiem portowym średniowiecznej Europy. Jeszcze krótki rzut okiem na drugi brzeg i wracamy pożegnać się z morzem. Dzień kończy długi spacer sopocką plażą. Szkoda, że tak szybko minęły te dwa dni. Już nie mogę doczekać się kolejnego wyjazdu.




































Buźka!


Zimą nad zimne morze! Bardzo lubię jeździć pociągami. Te momenty, kiedy słońce wpada przez szybę, chwilami oślepia i sprawie, że...